Efekt domina
Chałupy 6. Chyba najbardziej ceniony kemping na Półwyspie Helskim. Ale teraz to absolutnie nieistotne. Istotne bowiem jest to, że właśnie tutaj narodził się projekt, który zmiótł z planszy fascynatów Porsche z całego świata.
Tadek w rodzinnym biznesie czynnie uczestniczył już od 12 roku życia. Kiedy przyjezdne dzieciaki ganiały za piłką albo po plaży, jadły gofry i korzystały z dobrodziejstw wakacji, on siedział na recepcji, wydając klucze lub pisząc rachunki. W branży turystycznej nie było to niczym niezwykłym. Od tamtej pory właściwie każde lato spędzał, pracując na „Szóstce”. Z każdym kolejnym rokiem rozumiał tę sytuację coraz lepiej i jak sam przyznaje – nie żałuje. „Dzięki temu dzisiaj pozwalam sobie na spóźnione dzieciństwo, tylko z przeskalowanymi resorakami”.
Scheda po ojcu
Pasję do motoryzacji przekazał mu ojciec, też Tadeusz. Po latach ciężkiej pracy i wyrzeczeń przyszedł czas na zasłużoną nagrodę. Wybór ograniczył się do Jaguara XJ oraz Panamery i zakończył zdaniem „tato, zasłużyłeś na Porsche”. W ten sposób w domu pojawiła się pierwsza maszyna ze Stuttgartu i szybko roztoczyła swoją magię.
Przekonany przez Patryka Mikiciuka, Tadek swoją pierwszą chłodzoną powietrzem jedenastkę, 993 w kolorze Polar Silver, zakupił niedługo po ślubie. Jak sam przyznaje, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Do dziś nie jestem pewien, o czym mówił: żonie czy aucie.
Z ukochaną Klaudią wspólnie pielęgnują rodzinną schedę, stale rozwijając Chałupy 6. Jeszcze jako nastolatek Tadek pożyczał sprzęt do windsurfingu od chłopaków ze szkółki Hals. Metodą prób i błędów, podpatrując zawodowców, nauczył się pływać na desce. Wieloletnia zajawka przerodziła się w SKS – Surfingowy Klub Sportowy, szkółkę w prawdziwie kalifornijskim klimacie. Skojarzenie z Santa Cruz prowokuje też stojąca na wjeździe zabytkowa przyczepa AirStream. Ale próżno szukać tu mieszkania pod palmami. W środku urządzony jest króm (z kaszubskiego sklep) z wyrobami własnymi oraz tymi od lokalnych rzemieślników i artystów. Największą furorę robi unikalnie zdobiona ceramika, ręcznie robiona przez Klaudię i Martę, jej wspólniczkę i przyjaciółkę. Zamiłowanie do Bałtyku, Kaszub i surfingu jest bardziej niż obecne. To miejsce prawdziwych, szczerych pasji, do których ostatnimi czasy dołączyła nowa: Porsche.
Offroadowe gran turismo
To połączenie zaowocowało nie tylko współorganizacją zawodów Cold Waves by Porsche, ale też festiwalem Hel Riders, którego odbywająca się w tym roku trzecia edycja przerosła oczekiwania wszystkich. Właśnie to wydarzenie otworzyło oczy Tadka na społeczność fanów niemieckiej marki z herbem na masce. Odkrył w tym wielką radość, ale też wspaniałych ludzi, którzy zawsze udzielą wsparcia, szczególnie w kwestii głupich pomysłów. I tak właśnie, od jednej rozmowy do drugiej, nad Bałtykiem narodził się pomysł na stworzenie wyjątkowego auta. Padła kolejna kostka domina. Przyszedł czas na 928 Surfari.
Samochód, który widzicie na zdjęciach, opuścił fabrykę w 1980 roku jako wersja S, z 4,7-litrowym V8 generującym 310 KM. Wykończone lakierem Opal Metallic z piękną Pashą w środku. Na Kaszuby dotarło oryginalne, ale dalekie od ideału. To jednak stanowiło najmniejszy problem. O ile do budowy 911 w typie „safari” wystarczy gotowy zestaw ze Stanów lub obejrzenie kilku filmów na Youtube, o tyle w przypadku 928 sprawy przybierają nieco bardziej skomplikowany obrót. Bądź co bądź luksusowemu gran turismo daleko do pierwszego wyboru przy tego typu projekcie. Tu potrzebny był ktoś, kto nie boi się szukać pionierskich rozwiązań.
„Propozycja budowy takiego auta była zwieńczeniem naszego startu w Dakarze” – mówi Tomek Staniszewski, który chwilę wcześniej ukończył w Porsche 924 zbudowanym przez swój zespół, DEXT P-Rally Team, klasyczną odsłonę legendarnego rajdu. Budowa Surfari siłą rzeczy podzieliła się na dwa etapy. Pierwszym była typowa renowacja klasyka. Prace obejmowały polakierowanie całego auta, poskładanie na nowo wnętrza oraz odświeżenie niektórych jego elementów, a także naprawy układu napędowego, który miał pozostać bez zmian. Równocześnie trwały prace nad zaprojektowaniem wszelkich elementów offroadowych oraz modyfikacji nadwozia. Wszystko musiało powstać od zera: osłony silnika, podwozia oraz zbiornika paliwa, progi boczne oraz całkowicie przebudowany przód, który kryje mocowanie wyciągarki, haki do wyciągania auta z terenowej opresji i ochrania układ kierowniczy.
Ręcznie malowane
Wprawne oko zwróci też uwagę na customowy bagażnik dachowy. W tym przypadku problemem był krótki dach. Nietypowa konstrukcja zachodzi na klapę bagażnika i podczas jej otwarcia porusza się na specjalnej szynie, dzięki czemu można wyjąć bagaże bez konieczności zdejmowania deski. Jednak największym wyzwaniem była przebudowa nadkoli. Nie było mowy o typowych, uniwersalnych poszerzeniach. Niezbędne było przemodelowanie tych obecnych, co ze względu na konstrukcję przodu oznaczało spawanie aluminium.
Potrzebny był prawdziwy artysta rzemieślnik. Dość powiedzieć, że w tle, jak to zwykle bywa, rozgrywała się walka z czasem. W przeciwieństwie do wielu słynnych malarzy, ten artysta został doceniony niemal od razu. Każdy, kto miał okazję zobaczyć to auto na własne oczy, nie krył zachwytu nad kunsztem oraz nowo powstałą linią nadkoli. Osobiście uważam ten element za najciekawszy detal uterenowionego 928. Samochód zyskał bojowy, ale subtelny wygląd, którego wisienką na torcie stały się odręcznie malowane barwy według projektu braci Gustawa i Aleksandra Lange.
Cztery pasy w różnych odcieniach pomarańczy poprowadzone bokiem, a dalej przez maskę doskonale nawiązują do lat 70. i świetnie komponują się ze złotawym lakierem. Gdyby ten samochód grał w filmie, w środku znalazłyby się jeszcze kasety Led Zeppelin i niedopałki papierosów. Z bliska widać od razu, że mamy do czynienia z lakierem, a nie naklejką. Niedoskonałości malowania tylko potęgują efekt całości i podkreślają charakter Surfari. To po prostu nie mogło wyglądać inaczej. Na drzwiach widnieje jeszcze numer, oczywiście szóstka, czarna w białym kółku. Zastosowany tu font to hołd dla Sobiesława Zasady. Dokładnie taka cyfra znalazła się na boku jego 911S, którą w 1970 roku wystartował w Rajdzie Safari. Takie smaczki powinny zostać nagrodzone gwiazdką Michelina.
Ale poza numerem startowym na drzwiach znalazło się coś jeszcze. To, co na pierwszy rzut oka wygląda jak naklejki sponsorów, jest tak naprawdę ukłonem w stronę kilkunastu osób zaangażowanych w projekt. „Zaskoczył mnie zespół ludzi, z którymi rozpoczęliśmy ustalenia dotyczące szczegółów przebudowy. To, jak szeroko, ale sprawnie odbywa się komunikacja”. Jednocześnie Tomek Staniszewski podkreśla, że nigdy nie pracował w tak zgranym teamie, który powstał właściwie od zera dla tego samochodu. Była to praca kolektywna. Panował jasny podział ról, ale nie brakowało miejsca na często trafne uwagi i pomysły dotyczące wszystkich obszarów tego projektu. Tu każdy wnosił coś od siebie. „W trakcie tych prac odkrywałem także fenomen grupy ludzi związanych z Surfari i miejscem, które definiuje to auto. Śmiało mogę powiedzieć, że to było paliwo napędowe dla tego wybitnie trudnego projektu” – dodaje Tomek.
Żyj już teraz
Do kompletu z 928 powstała także dedykowana deska surfingowa. Żółty lakier, napis „Surfari” oraz ta sama szóstka co na boku auta. Nigdy w życiu nie pływałem na falach, ale widziałbym ją na ścianie swojego mieszkania jako element wystroju. Coś pięknego. Na tym nie koniec wodnych gadżetów. Łagodne zejście tylnej klapy twórcy wykorzystali jako miejsce na specjalny, niespotykany nigdzie dotąd samochodowy plecak surfera. Jego kieszenie dzięki odpowiednim otworom umożliwiają suszenie mokrej pianki czy szortów w drodze do bazy, bez konieczności wkładania ich do auta. Oczywiście jeśli ktoś potrzebuje, może tam też przewozić pomidory. Mówi się, że ludzie z Waikiki Beach po dziś dzień nie mogą wyjść z podziwu.
„Surfari świetnie wpisuje się w panującą obecnie modę na safari look. Nie zmienia to faktu, że zimą czeka go, jak to powiedział Tadek, demonizacja”.
I nie są jedyni. Ten samochód wygląda niepowtarzalnie, jest zrobiony ze smakiem oraz dbałością o szczegóły. Gdziekolwiek się nie pojawi, wzbudza zachwyt, a choć premierę miał ledwie w czerwcu, to kilka miejsc już odwiedził, z niesamowitym Petro Surf na czele. Wczesne wejście w dorosłość, związane z rodzinnym biznesem, nauczyło Tadka, że trzeba korzystać z każdej chwili. Nie warto wiecznie czekać i nie warto trzymać aut w garażach. „Ich płuca potrzebują powietrza, dlatego będą jeździć ze mną po świecie i razem będziemy pisać wspólne historie”. Z żoną Klaudią, a czasem też Lucjanem i Bogusławem, dwoma uroczymi kundelkami, planują w nadchodzących latach wiele rodzinnych podróży, oczywiście z uwzględnieniem wszelkiego rodzaju spotkań z miłośnikami klasycznych Porsche.
A Surfari? Świetnie wpisuje się w panującą obecnie (i oby jak najdłużej) modę na safari look. Nie zmienia to faktu, że zimą czeka go, jak to powiedział Tadek, demonizacja. Słowo nieprzypadkowe, bowiem samochód zyska kolejne mocne modyfikacje, o których na razie nie możemy jeszcze powiedzieć. Zdradzić możemy tylko tyle, że doświadczenia zespołu rajdowego z Dakaru zostaną odpowiednio wykorzystane.
Choć kocham auta oryginalne, spatynowane, to trzymam kciuki za takich szaleńców, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jak Tadek. Pasja przybiera różne formy i nie powinniśmy bać się realizować własnych marzeń i pomysłów. Bo kolejny restomod na bazie 911 nic nowego do tego świata nie wniesie.