W kierunku marzeń

Le Mans Classic – Pasja do marki Porsche zahacza o najdalsze fragmenty globu. Czasem potrafi łączyć ludzi oddalonych od siebie o tysiące kilometrów. Dzięki tym relacjom spełniają się marzenia i piszą takie historie jak ta poniżej. 

   

Czterocylindrowi wojownicy:

Czterocylindrowi wojownicy:

pojawienie się Piotra i jego Porsche na torze w Le Mans było możliwe dzięki zaproszeniu od francuskiego klubu posiadaczy wyjątkowych aut z czterocylindrowymi bokserami.

Piotra Bema mogliście już poznać na łamach magazynu Christophorus w 2017 roku. Od tego czasu jednak wiele się zmieniło, a ostatnia przygoda naszego bohatera zdecydowanie zasługuje na uwagę. Pokazuje ona, jak mocno rozwija się pasja do marki Porsche w naszym kraju i jaki osiągnęła poziom. Od czasu, gdy Piotr ujawnił się w świecie Porsche jako specjalista od czterocylindrowych modeli, przez jego ręce przeszło kilkadziesiąt Porsche 356 i kilkanaście innych aut, które odzyskały pełen blask. W tym czasie, zgłębiając swoją wiedzę, poszerzając grupę znajomych i przede wszystkim budując wymarzony samochód, stał się w gronie miłośników Porsche, również w Europie, rozpoznawalną postacią. Dzięki tym osiągnięciom uwagę na niego i jego nietuzinkowy wóz zwrócił francuski klub posiadaczy aut z czterocylindrowymi bokserami. To był dla Piotra początek wielkiej przygody i realizacji jednego z marzeń. 

Jedyny w swoim rodzaju

Jeżeli od lat zajmujesz się doprowadzaniem przeróżnych odmian 356 do perfekcyjnego stanu, znasz całą historię modelu, wersje specjalne, najsłynniejsze egzemplarze, to jaki może być twój wymarzony samochód? Piotr długo przygotowywał koncepcję swojej „trzypięćszóstki”, a następnie w wolnych chwilach własnoręcznie ją budował. Powstało auto, które ocieka puryzmem, przyciąga detalami i jest niesamowicie kompletne, a do tego niezwykle szybkie.

Kiedy wchodzi się do garażu Piotra, wzrok przyciąga od razu powielona charakterystyczna opadająca linia dachu pierwszego seryjnie produkowanego modelu Porsche – za każdym razem w odmiennych kolorach lakierów. Samochodów w różnym stopniu odbudowy, należących do przyjaciół i klientów, stoi tam czasem nawet kilkanaście. Wśród nich zaparkowane jest zawsze gotowe do jazdy niebieskie 356 o barwie karoserii Aquamarine Blue. Nie jest to jednak pierwsze lepsze 356, o ile w ogóle można o tym modelu tak mówić. Piotr odbudował je do ostatniej śrubki, tworząc jedyną w swoim rodzaju specyfikację. Miało być lekkie, mocne i z wyścigowym klimatem, upodobniając się do niezwykle rzadkiej wersji Super 90 GT.

Zbudowane z marzeń:

Zbudowane z marzeń:

Piotr swoje Porsche 356 zbudował od podstaw, dokładnie według stworzonej przez siebie specyfikacji, nawiązującej do kultowej wersji Super 90 GT.

Dlatego pod tylną klapą zagościł silnik o mocy 160 KM i 200 Nm – to ponad dwukrotnie większa moc niż seryjnego 356, bo samochód ten napędzała kiedyś 90-konna jednostka. Osiągnięcie takiego wyniku wymagało oczywiście poważnych modyfikacji, zakupu dziesiątek nowych części i wielu godzin pracy. Ostatecznie czterocylindrowy silnik zwiększył swoją pojemność z 1,6 do 2,2 litra, co wiązało się z powiększeniem średnicy cylindrów, montażem nowych tłoków i korbowodów oraz dopasowaniem wielu najmniejszych elementów. Nie został on jednak wyśrubowany do granic możliwości. Piotrowi zależało na tym, aby 356 można było bez obaw jeździć nawet w dalekie trasy, a silnik nie potrzebował remontu co kilka tysięcy kilometrów. Jednostka napędowa przenosi moc na koła za sprawą kompletnie przebudowanej skrzyni biegów z oryginalnym mechanizmem różnicowym o ograniczonym poślizgu, który dla Porsche produkowała firma ZF. Redukcja kilogramów, chociaż proces ten nie został przeprowadzony bardzo radykalnie, przyniosła spadek masy o 60 kg względem seryjnego modelu, który waży 900 kg.

Klasyk do jazdy

Klimat Le Mans Classic:

Klimat Le Mans Classic:

podczas tej odbywającej się raz na dwa lata imprezy można niemal przenieść się w czasie do lat 60., a nawet wcześniej.

Niebieskie 356 odwiedziło przez ostatni rok na kołach takie miejsca jak Półwysep Helski (na imprezie Hel Riders) czy brytyjski Oxford. W drodze powrotnej Piotr był jeszcze w Northampton i Rotterdamie, łącznie pokonując 4000 km i to wszystko w 72 godziny. Chociaż jazda miała miejsce na drogach publicznych i z zachowaniem przepisów, to był to porządny trening przed długodystansowym wyścigiem. Mimo że autem można się poruszać po drogach publicznych, 356 ma bowiem zdecydowanie wyścigowy klimat. Nadają go m.in. jego dźwięk oraz charakterystyczny wygląd układu wydechowego. Osobom, które powierzchownie znają historyczne modele wyścigowe, może wydawać się, że to jakaś konstrukcja domorosłego inżyniera. Nic bardziej mylnego. Dokładnie takie układy montowano w najważniejszych czterocylindrowych Porsche w latach 60., czyli modelach z rodziny 718 czy chociażby kultowym 904 Carrera GTS w wersji wyścigowej, ze słynnymi silnikami Ernsta Fuhrmanna. Dla pewności prowadzenia Piotr zamontował oczywiście przeznaczone do takich aut sportowe zawieszenie i wydajniejsze, również bardzo rzadko spotykane w naszym kraju, hamulce bębnowe stworzone właśnie do modeli Carrera, o większej średnicy z przodu i dodatkowym układzie chłodzenia.

Rasowy dźwięk wydechu jego Porsche obiegł budzącą się do życia strefę klubów.

Kiedy słyszy się, że kierowca ma do dyspozycji 160 KM, a auto otrzymało licznik wyskalowany do 250 km/h, bo przekracza magiczną granicę dwóch setek, hasło „hamulce bębnowe” może brzmieć jak żart. Po przejażdżce z Piotrem gwarantuję, że w 356 o tak niskiej masie spisują się bardzo dobrze.

Dopełnieniem całego projektu jest przepiękne wnętrze, w którym znalazły się wyjątkowe elementy, kompletowane przez właściciela latami. Największą różnicę stanowią kubełkowe fotele wykonane z aluminium, takie, jakie montowano w modelu 356 Speedster. Elementem jedynym w swoim rodzaju jest za to wkomponowany w przekonstruowaną deskę rozdzielczą od wersji 356 C zegarek lotniczy ze stoperem firmy Jaeger-LeCoultre. Takich używano w czasach II wojny światowej. Piotr zawsze marzył, żeby znalazł się on w jego aucie, a zainspirował się zdjęciami z lat 60., gdzie ścigający się w Stanach Zjednoczonych kierowcy używali takich stoperów do pomiarów czasów okrążeń. Części, które Piotr indywidualnie dobrał do swojego samochodu, jest oczywiście znacznie więcej. Są to felgi Tecnomagnesio, wlew do baku paliwa na środku maski czy skórzane paski zabezpieczające przed jej otwarciem. Sprawne oko wypatrzy ich jeszcze więcej na zdjęciach. Czas jednak przejść do sedna tej pięknej historii.

Porsche z Polski na legendarnym torze:

Porsche z Polski na legendarnym torze:

356 pokonało kilka okrążeń w Le Mans w trakcie jazd klubowych. Kolejny cel? Start w wyścigu.

Francuski łącznik

Najsłynniejszy wyścig zabytkowych samochodów na świecie, czyli Le Mans Classic organizowane jest raz na dwa lata i przyciąga na Circuit de la Sarthe kierowców, zespoły i fanów z całego świata. Od kilku lat na imprezie pojawiają się nie tylko miłośnicy klasycznych aut z Polski, ale również kierowcy, a nawet zespół startujący w klasie aut przedwojennych. Nadal jednak jest to jedynie ułamek całej rzeszy ludzi, która liczona jest w setkach tysięcy. Nigdy wcześniej żadne Porsche z Polski nie miało możliwości przejechać pełnych okrążeń legendarnego toru w trakcie trwania imprezy. Stało się tak właśnie w tym roku, za sprawą Piotra i jego 356, do tego w setną rocznicę rozegrania pierwszej edycji 24h Le Mans.

Było to możliwe z racji na wspomniane na początku relacje, które budują się między miłośnikami marki. Piotr, składając swoje auto, poszukiwał specjalnej klapy silnika z charakterystycznymi skrzelami. Znalazł taką w zlokalizowanej pod Paryżem firmie odbudowującej wiele 356. Część oczywiście trafiła do auta, a kontakt ze specjalistami od tych aut pozostał. Właściciele francuskiego warsztatu należą do renomowanego klubu Original Flat4 Drivers Club, który od lat organizuje na Le Mans Classic swoje stoisko. Goszczą na nim wyłącznie czterocylindrowe auta z silnikami w układzie przeciwsobnym, czyli popularne Garbusy, Buliki i oczywiście wczesne modele Porsche. W tym roku to właśnie klub postanowił zaprosić Piotra ze swoim 356, w celu uznania dla ukończenia tak kompleksowego projektu. Takiego zaproszenia nasz bohater nie mógł odrzucić i już jesienią zeszłego roku zaczął przygotowania. Ostatecznie do Le Mans pojechał kamperem, wioząc swoje Porsche na przyczepionej do niego lawecie. Po drodze Piotr z kolegami zawitali jeszcze do podparyskiej firmy i jej właściciela, dzięki któremu ta wyprawa mogła stać się faktem, a później niebieskie 356 stanęło już pięknie wyeksponowane na stoisku klubu w Le Mans. To był jednak dopiero początek, bo punkt kulminacyjny wizyty we Francji dopiero się zbliżał.

„Miałem niemałą tremę przed wyjazdem na tor”.

Piotr BEM

Polskie okrążenia

W sobotni poranek Piotr założył na siebie wyścigowy kombinezon oraz obowiązkowy kask. Rasowy dźwięk wydechu jego Porsche obiegł budzącą się do życia strefę klubów. Mogło to oznaczać tylko jedno. Niebieskie 356 na polskich tablicach rejestracyjnych szykuje się do wjazdu na magiczną, prawie 14-kilometrową pętlę toru Circuit de la Sarthe. Mgła jeszcze spowijała niektóre partie toru, a słońce dopiero przebijało się zza chmur. – Miałem niemałą tremę przed wyjazdem na tor – mówi Piotr. Nic dziwnego, bo przecież czekał go przejazd przy głównej trybunie, następnie pod mostem Dunlopa czy rozpędzanie na długiej prostej Mulsanne. Tam jego ponad 60-letni klasyk osiągnie przecież prawie 200 km/h, a później trzeba pokonać jeszcze wymagające zakręty Indianapolis, Arnage i sekcję Porsche. 

Ukochany element:

Ukochany element:

to lotniczy zegarek ze stoperem firmy Jaeger-LeCoultre.

To wszystko przecież w grupie innych klasycznych aut, bo wszystko działo się w trakcie jazd dla członków klubów goszczących na Le Mans Classic. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Piotr spełniał właśnie jedno ze swoich marzeń. Budując godzinami Porsche 356, myślał właśnie o takich chwilach. Po kilku okrążeniach zobaczył flagę kończącą jego sesję. Auto spisało się znakomicie, nie zawiódł żaden element układanki, a na pamiątkę pozostaną wyjątkowe zdjęcia i filmy. Nie tylko te z toru, bo w trakcie rozmowy nasz bohater wspomina również mocno to, co działo się później. Gdy po weekendowych zmaganiach opadł już kurz, Piotr był jeszcze na miejscu. Wtedy w paddocku można było spokojnie porozmawiać z członkami legendarnych zespołów czy sfotografować „polskie 356” z absolutnymi ikonami świata motoryzacji, jak oryginalne Porsche 550 Spyder czy Ferrari 250 GT SWB Breadvan.

Później pozostała już tylko podróż powrotna do ojczyzny. Piotr ma jednak zamiar wrócić jeszcze do Le Mans. Tym razem już nie w roli kierowcy w trakcie jazd pokazowych, a prawdziwej rywalizacji w klasycznej edycji długodystansowego maratonu. Najbliższa okazja nadarzy się za dwa lata.

Piotr Sielicki
Piotr Sielicki
Podobne artykuły