Sceny z życia i z filmu
Na północ od Jeleniej Góry na długości kilkudziesięciu kilometrów rozciąga się Dolina Bobru. Warto się tam wybrać, niezależnie od tego, czy na kilka godzin, na dzień czy też cały weekend.
Dolnośląska przygoda
Ten nieduży kawałek świata ma wyjątkowo bogatą historię. Nad okolicą panowali w różnych okresach książęta śląscy, Polacy, Niemcy, Czesi. Tu znajdziesz wspaniałe śląskie zamki oraz jedno z najstarszych miast – Lwówek Śląski. W średniowieczu przebiegał tędy historyczny szlak handlowy zwany Drogą Królewską, prowadzący od Pirenejów aż po Moskwę, co dla wszystkich ziem położonych przy szlaku oznaczało szybki rozwój, dobrobyt oraz wymianę idei. Później przez okolicę przetaczały się ruchy religijne oraz wojny, nad samym Bobrem rozegrały się dwie napoleońskie bitwy. Z piasku latami wypłukiwano złoto, ze skał wyłuskiwano agaty i inne minerały. Już od początków XIII wieku we Lwówku warzono piwo, a dzisiejszy Browar Lwówek to prawdopodobnie najstarszy działający browar w Polsce.
Każdy, kto zna film „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, rozpozna stację kolejową w okolicy Pilchowic. To na niej właśnie główny bohater Franek Dolas niechcący doprowadził do wybuchu wojny. Kilka kilometrów dalej, na rynku w Lubomierzu kręcono sceny „Samych swoich”. Z kolei zapora wodna w Pilchowicach, chroniąca Dolinę Bobru przed powodziami, trafiła do cyfrowej popkultury jako lokalizacja jednej z gier komputerowych.
Między Jelenią Górą a Lwówkiem Śląskim rzeka Bóbr tworzy wyjątkowo malowniczy przełom.
Drogi idealne dla kierowcy
Kierowcy uśmiechną się na widok dróg między Jelenią Górą a Lwówkiem Śląskim. Zakręty każdego typu, od łagodnych łuków po ciasne skręty, do tego różnice poziomów, otwarte przestrzenie oraz nieduża liczba skrzyżowań. Oto trasy, po których wcale nie trzeba jechać szybko, żeby przyjemność prowadzenia auta była wyjątkowa – a to zawsze jest oznaka świetnych dróg. Jak na samochód swojej wielkości Porsche Panamera zaskakuje zwinnością. Układ kierowniczy jest ostry jak brzytwa i nos auta zawsze ustawia się idealnie tak, jak chce tego kierowca. Wyważenie układu jezdnego okazuje się doskonałe, niezależnie od sytuacji koła mają doskonały kontakt z nawierzchnią, a Panamera połyka zakręty jakby od niechcenia – jak 911 Carrera. Jest tylko znacznie większa i, jak przystało na charakter auta, wyraźnie wygodniejsza. O osiągach Panamery Turbo S E-Hybrid można napisać wiele, jednak dopóki nie poczuje się przyspieszenia w plecach, to same parametry takie jak moc 680 KM czy sprint do setki w 3,4 s są tylko abstrakcyjnymi liczbami na papierze. Po mocnym wciśnięciu gazu przeciążenie potrafi chwilami ocierać się o wartość 1 g, czyli tyle ile wynosi przyspieszenie ziemskie, a to są już osiągi należące do wąskiej kategorii supersamochodów. Jak to ktoś powiedział – wciskając gaz masz wrażenie, że w lusterku wstecznym zobaczysz oddalającą się kulę ziemską.
Kierowcy uśmiechną się na widok dróg prowadzących przez Dolinę Bobru.
Wcale nie trzeba jechać szybko, by przyjemność z prowadzenia auta była wyjątkowa.
Druga natura Panamery
Jednak układ napędowy najmocniejszej odmiany Panamery ma też drugą naturę, która na takich drogach jak te w Dolinie Bobru okazuje się znacznie bardziej odpowiednia do okazji. O ile bowiem basowy bulgot wydechu jednostki V8 turbo jest zaraźliwy jak odgłos pracy mało którego silnika, o tyle jego echo wśród kamieniczek na rynku we Wleniu, skał Szwajcarii Lwóweckiej czy na wąskich leśnych drogach niekoniecznie jest na miejscu. Za to bezszelestna jazda w trybie elektrycznym – absolutnie tak. Jako hybryda typu plug-in Panamera Turbo S E-Hybrid ma na pokładzie zestaw akumulatorów litowo-jonowych, które można ładować zarówno ze zwykłego gniazdka, jak i na bieżąco podczas jazdy. Pełny ładunek wystarcza na przejechanie około 35 km w czysto elektrycznym trybie – czyli niemal tyle, ile wynosi cała trasa od Jeleniej Góry do Lwówka Śląskiego.
Wrażenia z „elektrycznej” jazdy mają kompletnie inny smak. Nagle zmienia się jeden z podstawowych kawałków rzeczywistości. To wciąż ten sam fotel, wciąż ta sama kierownica, deska rozdzielcza, zegary i pedał gazu, wciąż ten sam komfort i to samo doskonałe prowadzenie, pejzaż wciąż rozmywa się po bokach, jednak wskazówka obrotomierza leży na pozycji zerowej, z układu napędowego nie dochodzi żaden dźwięk, a Porsche przyspiesza i przelatuje przez zakręty, jak gdyby naprawdę frunął. I akurat do tej drogi i do tego miejsca ten tryb jazdy pasuje idealnie.
Perła zachodu i okolicy
Nie sposób nie zjechać co chwilę z głównych dróg w bok. Jednym z żelaznych punktów trasy jest wspomniana zapora wodna w Pilchowicach, druga pod względem wielkości w Polsce. Zbudowana w 1912 r., przyczyniła się do powstania jeziora o długości kilku kilometrów. Patrząc z jej szczytu na miliony ton wody, jakie od ponad stu lat utrzymuje w ryzach po jednej stronie oraz małą elektrownię po drugiej, przechodzi nam przez myśl, że akumulatory Panamery można by tu naładować w sekundę. Inny punkt trasy to schronisko „Perła Zachodu”, położone na szczycie urwiska nad jeziorem Modrym. Budynek z drewnianych bali na kamiennym wzmocnieniu robi fantastyczne wrażenie i aż zaskakuje fakt, iż to miejsce wciąż jest stosunkowo mało znane. Samochodem można podjechać niemal pod same drzwi, przy czym okolica jest tak cicha i spokojna, że z silnika spalinowego wręcz nie wypada korzystać.
Do tej okolicy tryb elektryczny pasuje idealnie, jest tak cicho i spokojnie,
że z silnika spalinowego wręcz nie wypada korzystać…
W życiu jak w filmie
W Lubomierzu Pawlak z Kargulem puszczają oko sprzed własnego muzeum, znajdującego się tuż obok rynku – tego, na którym filmowy Witia kupował kota. Ciekawe, że nakręcono tu tylko garść scen „Samych swoich”, bowiem domy bohaterów oraz podwórko, gdzie powstawała największa część filmu, są w miejscu oddalonym o ponad sto kilometrów – w Dobrzykowicach pod Wrocławiem. Miejscowości naturalnie spierają się o prawo do legendy, co zresztą idealnie pasuje do fabuły kultowego filmu.
Próby rozstrzygania tego sporu przyniosłyby pewnie taki sam efekt jak wchodzenie między Kargula i Pawlaka, odnotowujemy więc tylko fakt, iż w muzeum w Lubomierzu można zobaczyć m.in. „karabin, z którego zamek wylata”, a także granat, który Kazimierz Pawlak zabrał do sądu w myśl zasady, że „sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Gdyby ten film powstał w Hollywood, byłby klasykiem światowego kina. Tylko że wtedy do Lubomierza prowadziłaby zapewne autostrada, a w Lwówku Śląskim wokół zabytkowego ratusza stałyby kasyna. Może więc lepiej, że tak nie jest i możemy Porsche Panamera bezszelestnie ruszyć na puste, kręte drogi Dolnego Śląska.