Keep Rolling
Czasem masz ochotę powiedzieć światu: „Ja wysiadam”. I wysiadasz, by zacząć kręcić nim we własnym tempie. Bywa, że taka zmiana staje się okazją do stworzenia czegoś pięknego. Tak stało się w życiu Marka Szwarca.
Praca z klasykami
O tym, że jestem w niebanalnym miejscu, świadczy stojący obok domu zbiornik paliwa z myśliwca MIG i rozkładające się na łące pianino. To miejsce nijak nie przypomina warsztatu samochodowego. Kiedyś było typowo niemiecką stodołą, a potem słynnym studiem nagrań. Studiem, dla którego jego właściciel poświęcił najlepsze wytwórnie w Los Angeles.
Czasem, by znaleźć szczęście, trzeba wywrócić życie do góry nogami. Ale warto.
Na pełnych obrotach
Marek Szwarc do Miasta Aniołów trafił po latach pracy w telewizji. A właściwie przy telewizji – produkował oprawy graficzne dla stacji na całym świecie. W czasie pracy miał okazję spróbować amerykańskiego stylu życia, dając się nieco wkręcić w tryby show-biznesowej machiny. Były ogromne budżety, byli światowej klasy artyści i była ogromna presja i odpowiedzialność. „W Stanach musisz pracować na maksymalnych obrotach. Musisz roztaczać wokół siebie atmosferę sukcesu. Gdy cię widać – masz co robić. Ale gdy spróbujesz zwolnić tempo, usunąć się w cień – na twoje miejsce zaraz przychodzi ktoś inny”. Narkotyki, alkohol, leki antydepresyjne – przy ciągłym obciążeniu są powszechne. To nigdy nie był jednak świat Marka. On znalazł sobie inny sposób: „W Los Angeles wszyscy z mojej branży jeździli Porsche. Nowe, stare – nieważne, miało być Porsche. Ale mało kto o nie dbał. Zacząłem radzić znajomym, by zajęli się swoimi autami, a z czasem – zająłem się tym za nich”. 356 w USA było takim autem jak w Polsce Garbus. Już jako nastolatek hobbystycznie zajmował się mechaniką samochodową. Jego poligonem doświadczalnym były Mercedesy W107 i W116. Jednym z nich pojechał nawet do Jugosławii i Kosowa, by dokumentować tamtejsze konflikty zbrojne. „W USA stało się to dla mnie odskocznią, sposobem na pozostanie normalnym w tym nienormalnym świecie showbizu” – wspomina.
Czerwony dywan na podłodze warsztatu? No tak, w końcu wyjeżdżają stąd prawdziwe gwiazdy.
Dwa cylindry mniej
W pewnym momencie Marek postanowił spróbować przenieść jakość zagranicznego świata muzyki do Polski. Ale nie do Warszawy, a na Dolny Śląsk, pod Srebrną Górę. Tym kawałkiem Polski zaraził go kolega. Podjął decyzję o założeniu tu studia, w którym mógłby nagrywać i produkować muzykę. I osiągnął cel – w 2006 r. powstało The Rolling Tapes. Przez 10 lat przewinęły się przez nie setki muzyków, którzy nagrali tu nawet swoje złote płyty. Jednak niewystarczająco wysoki poziom wykonawczy zespołów w porównaniu do tego, z jakim Marek miał do czynienia w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, spowodował, że zaczął sobie zadawać pytanie, czy ta praca ma sens. Na równi z poziomem zaangażowania w muzykę w życiu Marka zawsze były też samochody i motocykle. Dlatego znowu postawił wszystko na jedną kartę. Sprzedał część sprzętu ze studia nagraniowego, zainwestował w narzędzia i samochody do renowacji. Padło na Porsche. Dlaczego? Szwarc ma krótką listę motoryzacyjnych legend. Synonimem słowa „samochód” jest dla niego model 356. Jest fanem czterocylindrowych silników Porsche. Woli np. 912 od swojego bardziej legendarnego brata. Dlaczego? Bo prowadzi się zupełnie inaczej niż sześciocylindrowe 911. I chwali jego wyjątkowy charakter oraz nietypowe dźwięki, które właśnie takie mają być. A Marek, jako muzyk, wychwytuje je szczególnie dobrze i dba o to, by każdy silnik wychodzący spod jego ręki brzmiał idealnie. Kto próbował własnymi rękami odbudowywać samochód, ten wie, że to nie jest łatwa praca. Nigdy nie wiesz, co tak naprawdę siedzi w – nawet na pierwszy rzut oka pięknym – nadwoziu klasyka. Marek śmieje się, że praca z klasykami to nieraz krew, pot i łzy. Na koniec rozmowy nie mogło nie paść pytanie: „A czy to, co robisz teraz, mógłbyś robić do końca życia?”. W głosie mojego rozmówcy nie było słychać wahania, kiedy odpowiedział na nie twierdząco.